Najpierw mnie zaatakowała ta odsłona żołądkowa i myślalam sobie, Boże to najgorsze co być może, już wystarczy!
A później jak ta nasza mała wiewiórka leżała bez odrobiny sił na wielkim łóżku i wydawała się być jeszcze mniejsza, a ono jeszcze większe, taka kompletnie nie wiedząca co się dzieje i dlaczego, wymęczona tym wstrętnym wirusem, myślałam, Boże to właśnie jest najgorsze co może być, chcę poprzednią opcję, daj mi tę Jej grypę a jeśli nie możesz to daj Jej siłę i mi siłę, żebym mogła ją Jej oddać.
Jak dotąd myślę, że wiosna przybyła tu na wakacje.
Odebralam zaś jedną lekcję.
Od dwóch tygodni mam katar, kaszel itd, czyli mowa tu o zapleczu klasycznej grypy. Oczywiście uzbrojona w plasterki typu witaminy, apap, itp, zdołałam te dwa tygodnie przetrwać działając, gotując, szykując, goszcząc, zapominając, pamiętając i już myślałam, że wygrywam, gdy to ona wzięła górę. No i mam za swoje, od wczoraj antybiotyk, łóżko, Anika u dziadków, Wojtek robi śniadania i kupuje obiady.
Nie można zamiatać pod dywan rzeczy, nie można udawać że ich nie ma, nie można szukać tylko chwilowej ulgi zamiast znaleźć rozwiązanie, nie można przyklejać plastrów, tylko leczyć. Bo wszystko się o tą atencję upomni. I to co psychiczne i to, co fizyczne.
Ciekawe, co dziś u mojej mamy, czas zadzwonić do Aniki.