sobota, 18 kwietnia 2009

Wiosna tak długo wyczekana przyniosla ze sobą absolutnie nieoczekiwane wirusy. Mnie i Wojtka powitała grypowo, choć na kilku poziomach - żołądkowym i klasycznym. Zaatakowały zaś Anikę z potrójną siłą i całym zapleczem, które niesie za sobą grypa żołądkowa, rumień zakaźny i na dodatek zapalenie ucha. 
Najpierw mnie zaatakowała ta odsłona żołądkowa i myślalam sobie, Boże to najgorsze co być może, już wystarczy! 
A później jak ta nasza mała wiewiórka leżała bez odrobiny sił na wielkim łóżku i wydawała się być jeszcze mniejsza, a ono jeszcze większe, taka kompletnie nie wiedząca co się dzieje i dlaczego, wymęczona tym wstrętnym wirusem, myślałam, Boże to właśnie jest najgorsze co może być, chcę poprzednią opcję, daj mi tę Jej grypę a jeśli nie możesz to daj Jej siłę i mi siłę, żebym mogła ją Jej oddać.

Jak dotąd myślę, że wiosna przybyła tu na wakacje.

Odebralam zaś jedną lekcję. 
Od dwóch tygodni mam katar, kaszel itd, czyli mowa tu o zapleczu klasycznej grypy. Oczywiście uzbrojona w plasterki typu witaminy, apap, itp, zdołałam te dwa tygodnie przetrwać działając, gotując, szykując, goszcząc, zapominając, pamiętając i już myślałam, że wygrywam, gdy to ona wzięła górę. No i mam za swoje, od wczoraj antybiotyk, łóżko, Anika u dziadków, Wojtek robi śniadania i kupuje obiady.
Nie można zamiatać pod dywan rzeczy, nie można udawać że ich nie ma, nie można szukać tylko chwilowej ulgi zamiast znaleźć rozwiązanie, nie można przyklejać plastrów, tylko leczyć. Bo wszystko się o tą atencję upomni. I to co psychiczne i to, co fizyczne.

Ciekawe, co dziś u mojej mamy, czas zadzwonić do Aniki.


niedziela, 15 marca 2009

No i nadchodzi. Wiosna wyczekana ze swoimi zapachami, kolorami. 
Gdzie nie spojrzę tam ona. 
To ciekawe, że dopiero teraz, gdy wróciliśmy do Warszawy, widzę na przykład sasanki. 
Przecież w Józefosławiu też były na pewno, ale tam ich nie widziałam, dopiero teraz po powrocie do miasta, tutaj. Generalnie to dość kuriozalne, ale tu dopiero mam kontakt z naturą, z powietrzem mimo, że to środek miasta. Może tam gdzie mieszkaliśmy przez ostatnie 8 lat już nie bardzo było czym oddychać... może wciągnęliśmy zachłannie całe powietrze w płuca i już! Chyba tak, bo dostaliśmy od tamtego miejsca bardzo dużo, łykaliśmy je wielkimi kęsami, wypijaliśmy dużymi haustam, braliśmy co nam daje, ale i dawaliśmy co chciało, dużo energii i serca. A teraz już dość, teraz czas na sasanki!
Dziś byliśmy z W na długi spacerze, takim, że idziesz i nie myślisz, kiedy wrócisz.
W takie trafiliśmy miejsca, które oboje znamy z dzieciństwa. I to bardzo fajne uczucie mnie ogarnęło, jakieś ciepło dawne, dobrze znane, a zatracone, nagle mnie otuliło.
Anika spędzała niedzielę u dziadków, więc byliśmy sami. Zauważyłam, że w takich miejscach ogarniają mnie takie uczucia i wspomnienia wtedy, gdy jestem sama albo z W, w każdym razie wtedy gdy nie ma z nami Aniki. Jak Anika jest obok, ja mam inną rolę. 
Jestem mamą. Nie dzieckiem. Wtedy trochę trudniej myśleć i skupić się na sobie. 
Nikt nie przygotował mnie do tej części roli Mamy! Nikt nie mówił, że dziecko, które kochasz najmocniej, może na dłuższą chwilę uciszyć wspomnienia , nikt nie mowił, że pacyfikuje i przysłania uczucia tak niby głęboko schowane, że zabiera część Ciebie, że trudno Ci będzie znów poczuć się dzieckiem nawet w takich chwilach.
Można tak pomyśleć, ale gdy wieczorem wróciłam z Aniką do domu, gdy spojrzałam w Jej mądre oczka, zrozumiałam, jak jest naprawdę. Anika nie uciszyła moich wspomnień, one są Jej częścią, Jej samej, każda chwila mojej przeszłości, każdy mój uśmiech, każda łza, każda myśl, każda emocja są Jej częścią, bo Ona jest częścią mnie. One dziś istnieją, bo jest Anika. Już wiem, gdzie ich szukać.

Dobranoc. 
Kocham Cię moja Wiewiórko.




poniedziałek, 16 lutego 2009

Znajduję Anikę rysującą (hm... no dobra, rysującą) po białej podłodze buraczkową świecową kredką. Pytam:
- Anika, kto rysuje po podłodze kredką?
- Taaataaaa.
- To ja zapytam tatę. A kto jest kłamczuszkiem?
- Mama! - odpowiada z przekonaniem.

No niech przyjdzie już ta wiosna, bo tak szaro wokół, że trudno o entuzjazm.
Ale to już naprawdę koniec tej wegatacji, przychodzi czy nie, z nią czy bez niej ruszam do przodu.
Plan jest taki:
po pierwsze gimnastyka, bez przesady, tak stopniowo będę czas jej wydłużać, zacznę od jutra, tak może dziesięć minutek dziennie
po drugie kolacja razem z Aniką czyli o ósmej wieczorem a nie o jedenastej trzydzieści
po trzecie mniej trochę wina dziennie :-) podobno tuczy dość mocno (w moim przypadku osiem kilo, naprawdę)
po czwarte raz w tygodniu gotuję i pstryk, a oprócz tego gotuję po prostu
po  piąte uruchamiam kamerę, i codziennie po minutce Anikę naszą kręcę
po szóste coś wytwarzam, albo kolejne opowiadanie, bo już z tydzień się lenię, albo w końcu biżuterię a może i pudełeczka ładne z mamą?
po siódme do pierwszego drugiego i trzeciego zmotywuję W.

W wytwarza, a owszem, zagrał ostatnio  cudowny koncert, bardzo bardzo się czuję dumna, bo to było wyjątkowe przeżycie, nie tylko muzyczne, bardzo empiryczne i energetyczne. To mnie buduje i motywuje, ale ale czas go ściągnąć na ziemię, no to gimnastyka!

Oj, głodna jestem...
co my tu mamy po drugie?




środa, 11 lutego 2009

nic ciekawego, dzisiejszy dzień mnie przytłoczył, 
Anice wychodzą kolejne zęby (trójki albo trzonowe), więc marudzi bardzo i chce cały czas coś,czego ani ona ani ja nie wiemy, 
gryzie wszystko dokoła za wyjątkiem obiadu podstępnie nienajdrobniej przeze mnie zmiksowanego (w końcu większośc zębów już ma), 
nie zjadła pysznych przyrządzonych przeze mnie kluseczków z twarożku na drugie śniadanie, zażądała bezdyskusyjnie jajka z pomidorem, 
nie zdążyłam umyć rano głowy, 
na zewnątrz pada i jest zimno, 
a W znowu wróci późno.
No dobrze, zgodnie z zaleceniami W, teraz na pozytywnie: 
dobrze, że wychodzą, bo to znaczy że zaraz wyjdą, 
te pyyyszne kluseczki połknęłam ja,  
na przyszłość pozytyw - jajecznica z pomidorem szybciej się robi niż kluseczki, 
dobrze że nie umyłam, bo pada
dobrze że pada a nie leje,
zdążę więc umyć tę głowę zanim wróci!


poniedziałek, 9 lutego 2009

czy był inny?
nie wiem, ale wydarzyło się kilka śmiesznych rzeczy.
Mianowicie:
- byłyśmy z Aniką na spacerze. 
Ona bardzo teraz postawiła na komunikację szczególnie podczas spacerów, wnikliwe śledzenie rzeczywistości zgodnie i w czasie rzeczywistym z komunikatami wychodzącymi ode mnie (nierzadko prowokowanymi pytającym spojrzeniem dochodzącym z wózka). 
Postanowiła też, na ile pozwala erudycja rokiczteromiesięcznego malucha, nie pozbawiać tej rzeczywistości własnego komentarza. 
No więc dziś idziemy chodnikiem obserwując samochody stojące wzdłuż rzeczonego, gdy nagle Anika rzuca zagadkowe a a a... patrząc wyczekująco na mnie, oczekując potwierdzenia, uznania, tak przynajmniej mi się wydawało, ale ja czyniąc wysiłki ogromne, wytężając wzrok, intelekt i generalnie się, nie wiem o co chodzi:-( 
Ale ale, wracamy tą samą drogą, i w tym samym miejscu słyszę znowu to samo a a a... i znów pytające spojrzenie, niestety tym razem chwilę oczekiwania na moją reakcję (ej, no co ty - zdawała się mówić) skwitowała (naprawdę to widziałam!) wzruszeniem ramionami.Wróciłyśmy do domu, moja Kitosia wreszcie usnęła, a ja sterczałam w oknie próbując dopatrzeć się jakiegoś znaku na tym odcikunaszej trasy- ktoś śpi w samochodzie? może jakiś nieżyjący już ptak leży na ulicy?! wiem! ale nie, niemożliwe, chodzi o to, że orientowala się, że nie mam makijażu...e, nieee.
Godzinę póżniej: że też nie wpadlam wcześniej na ten trop, otóż obok nas jest szkoła, a tam żółte barierki, takie co to stoją dla bezpieczeństwa dzieci wzdłuż krawężnika. One do złudzenia przypominają szczebelki w białym łóżeczku Aniki...A wiadomo - a a a znaczy łóżeczko.

Uwierzysz? Czy wpadłby na to ktoś inny niż mama?!

- a potem szukałyśmy pępka takiego jaki ma mama i tata i Anika u dużej dmuchanej ryby (przyjechała z nami z zoo). Anika twierdzi, że jest - w dolnej płetwie!

to tyle, poniedziałek da się lubić, choćby dlatego, że tu jesteśmy, dobra, resztę wieczoru zabookował W.
Co dziś mamy na kolację? 




dziś mamy poniedziałek 9 lutego 2009 roku.
Nikt nie lubi poniedziałków, ale ten będzie inny...